Czy warto zamieszkać na wsi? Wspomnienia mieszczucha

Kiedy ktoś wspomina o tym, że planuje z miasta przenieść się na wieś, w głowach wielu z Was pojawia się pewnie sielski obrazek właściciela nowego, pięknego domu - po przespanej w ciszy i spokoju nocy wychodzi taki pewnie na równo przystrzyżony trawnik, z kawką i labradorem, który wesoło poszczekuje na śpiewające o poranku skowronki. Potem (labrador dalej radośnie szczeka i merda ogonem), gospodarz zbiera w ogródku własnoręcznie pielęgnowane zioła i warzywa, z których przygotuje spokojnie zdrowe i pyszne śniadanie. Taki to ma klawe życie.



Potem wyjedzie z garażu, szybko dotrze do pracy (po drodze machają z uśmiechem sąsiedzi), a po południu będzie mógł w swoim przestronnym salonie wypocząć w ciszy i spokoju. No a w weekend to już w ogóle - pełen relaks i wyjeżdżać na wakacje wcale nie trzeba. A teraz zastanówmy się razem, ile z takich wizji ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistością. Może ktoś z Was rozważa akurat przeniesienie się z miasta trochę dalej i przydadzą mu się moje doświadczenia.

Sam przeniosłem się z miasta na wieś 10 lat temu - zaczynałem wtedy studia. Nie robiliśmy tego (wtedy mieszkałem z rodzicami) całkowicie z własnej woli - było to raczej najsensowniejsze rozwiązanie problemu, którym był kilkukrotny wzrost czynszu za mieszkanie w centrum. Dom na wsi rodzice kupili kilkanaście lat wcześniej z założeniem, że będzie to miejsce na weekendy i wakacyjne wyjazdy. No ale w tej sytuacji, trzeba było przystosować go do mieszkania na stałe.

Jakie miałem wtedy wyobrażenia o mieszkaniu wsi? Jakie ma zawsze mieszkająca blisko centrum dużego miasta Monia?


Stereotyp 1: wszędzie jest daleko i nie ma dokąd iść


Kiedy mieszka się prawie że wokół Plant kultowego i magicznego Krakowa, naturalnym jest, że byle kaprys prowadzi nas na piwo ze znajomymi, do studyjnego kina lub na jarmark bożonarodzeniowy. Grunt to mieszkać w odległości “do 15 minut do Rynku”, a zawsze zdąży się na umówioną godzinę w centrum, nawet gdy wyjątkowo się grzebiemy. Co tu dużo mówić, w dużym mieście dzieje się. Nie tyle oczywiście, co w Nju Jorku i tak naprawdę nic nie wiemy o haj lajfie, ale jednak coś w tym naszym ogródku się kręci. Można nawet w rozrywkach przebierać.

A na wsi? Mocno się obawiałem, że będzie tam z tym ciężko. I czego się dowiedziałem? W promieniu kilku kilometrów (czyli analogicznie do 15 minut od Rynku) rzeczywiście wieje nudą i monotonią. Generalnie stereotyp się potwierdził. Mimo że znałem swoich sąsiadów i utrzymywałem z nimi kontakt, to jednak większość moich znajomych i przyjaciół była ponad trzydzieści kilometrów od mojego domu. I niby można było dojechać samochodem w 40 minut - z jednej strony tylko, z drugiej aż. Nawet jeśli mieszka się bliżej miasta i autem można dojechać w minut 20, to i tak jest to poniekąd wyprawa. To już nie tak, że założysz tenisówki, wyjdziesz z domu i za 15 minut spędzonych w autobusie, tramwaju albo wspomnianych już tenisówkach spotkasz się z tym, z kim jeszcze przed chwilą rozmawiałeś przez telefon.

Podobny problem pojawi się też, kiedy będziesz potrzebować czegoś z bardziej specjalistycznego sklepu. Mnie wiele razy doskwierało to, kiedy coś tam sobie majsterkowałem i zabrakło mi drobnej części elektronicznej, którą w Krakowie mógłbym zdobyć w 20 minut za 5 zł. A kiedy mieszkałem daleko od miasta, często w takim przypadku dalsze prace musiałem odłożyć na kolejny dzień.

Ale to wszystko jest jeszcze wersja light, bo naprawdę ciężko jest wtedy, kiedy nie masz do dyspozycji samochodu i jesteś skazany na busa ;) Nawet jeśli czas dojazdu nie jest duży, to na wsi po pierwsze prawdopodobnie na przystanek będzie dużo dalej niż w mieście, po drugie bus nie będzie przyjeżdżał jak promowana ostatnio przez krakowskie MPK “pięćdziesiątka co 5 minut” (nie wiem tylko, jak to się ma do wychowania w trzeźwości).

Nocne busy to też coś równie często spotykanego jak Yeti w tropikach, więc nawet jeśli wybierzesz się wieczorem do miasta, będziesz musiał cały czas pilnować zegarka i prawdopodobnie będziesz tym, który z imprezy wychodzi jako pierwszy. Podobnie będzie to działać w drugą stronę - jeśli z miasta przenosisz się na wieś, to nie spodziewaj się, że znajomi i rodzina będą Was odwiedzać tak często, jak do tej pory.


Nie ma dokąd iść


Do sprawy nudy zalicza się też problem ze spacerami. Może zakładacie, że po przeprowadzce na wieś będziecie na długich przechadzkach inhalować się świeżym powietrzem i otoczeni zielenią relaksować wzrok. Z mojego doświadczenia wynika, że najbliżej tej wizji do tischnerowskiej trzeciej prawdy i na spacery na wsi się raczej nie chodzi, bo - w porównaniu do miejskich - są po prostu nudne i monotonne.

Na miejskim spacerze za każdym razem spotykasz mnóstwo nowych bodźców. Widzisz dziesiątki albo setki ludzi, oglądasz sklepowe wystawy, patrzysz na samochody i tramwaje. Możesz spotkać znajomego, dowiedzieć się czegoś z plakatu albo nawet ucieszyć się z remontu albo na niego ponarzekać. Kiedy wyjdziesz na wiejski spacer, zobaczysz tę samą trawę, te same drzewa i ze sporym prawdopodobieństwem w ogóle nie spotkasz człowieka. A jeśli spotkasz, to będzie to ten sam, którego widzisz za każdym razem, kiedy kogokolwiek spotykasz. Owszem, coś tam się w otoczeniu zmienia (np. pory roku), ale będą to zmiany, które widoczne są z perspektywy miesięcy, a nie godzin czy dni.

Jeśli jednaki uwielbiasz przyrodę i utożsamiasz się z Paszczakiem z Muminków - OK. Będziesz pewnie zafascynowany oglądał, jak trawa rośnie, a robaczki wypełzają z norek. Ale jeśli tak, to i tak już pewnie dawno podjąłeś decyzję o przeniesieniu się za miasto.

Efekt tego spacerowego problemu był taki, że niewiele chodziłem, a wszędzie jeździłem autem, bo nawet jeśli trzeba było tylko wyskoczyć po śmietanę, to przy założeniu, że nie chcę na jej kupienie poświęcać pół godziny, było to najsensowniejsze wyjście.

Dlatego od czasu przeprowadzki na wieś dużo więcej czasu niż wcześniej spędzałem siedząc przy komputerze, oglądałem więcej filmów i czytałem więcej książek. Na pewno miałem mnóstwo okazji do “intronizacji” (dla niewtajemniczonych: nie chodzi o wyniesienie na tron, a karmienie swojej introwersji).


Na wsi nic się nie dzieje


W poprzednim akapicie trochę ponarzekałem, ale nie myślcie, że każda wieś to pustynia. Oczywiście, że wybór i dostęp do rozrywek i doświadczeń jest mniejszy niż w mieście, ale po pierwsze dojeżdżać do tego miasta jednak można, choć trzeba się trochę bardziej wysilić.

Po drugie, jeśli już zaakceptujecie, że zamiejskim odpowiednikiem dwudziestominutowego iścia jest dwudziesto- lub trzydziestominutowa podróż samochodem, znajdziecie z reguły w jej zasięgu już jakieś miasteczko, gdzie można iść na spacer, umówić się na kawę albo znaleźć interesujący koncert. W mniejszych miejscowościach też często zdarzają się prężnie działające domy kultury, które potrafią zaskoczyć poziomem występów, wystaw czy spektakli.

Stereotyp 2: na wsi jest brudno


Że świnie wszędzie chodzą, wszyscy myją się tylko w sobotę i śmierdzi gnojówką. Może trochę przesadzam, ale wielu miastowych ma takie obawy.

Komentarz będzie taki: generalnie nie. Oczywiście, jeśli ktoś ma pecha i mieszka koło kurzej fermy, to będzie miał przerąbane. Ja na przykład miałem od czasu do czasu, bo ferma przyjeżdżała raz do roku do mnie w postaci nawozu, który był rozkładany na wielkim polu sąsiadującym z moim domem. Śmierdziało okrutnie, ale szczelne okna były mi ratunkiem.

Ale jeśli mieszkacie w bardziej domkowej niż rolniczej części wsi, takie nosowe tortury raczej Wam nie grożą. Powiedziałbym nawet, że na wsi jest znacznie czyściej niż w mieście - wspólnej przestrzeni jest mniej, tak samo jak osób, które mogłyby ją zaśmiecać. W efekcie większość takich terenów jest dość zadbana, bo po prostu o to łatwiej.



Stereotyp 3: na wsi mieszkają nieciekawi ludzie


Wielu miastowych pewnie boi się, że po przeprowadzce na wieś będzie im brakować wspólnych tematów z osobami, które mieszkają tam od pokoleń. Jeśli ktoś całe życie spędził np. w Krakowie, Warszawie albo Wrocławiu, może mieć jakieś stereotypowe wyobrażenie o ludziach mieszkających na wsi i pełen poczucia wyższości zachowywać się, jakby przyjechał odkrywać dzikie plemiona w amazońskiej dżungli. Ale nie ma sensu ani się bać, ani chować za maską przemądrzałego mieszczucha.

Oczywiście, że osoby, które wychowały się w mniejszych miejscowościach, czasem mają innego typu problemy, bardziej tradycyjne poglądy na niektóre sprawy i może odmienne od typowych dla mieszczucha zainteresowania, ale pamiętajcie, że XIX wiek minął 117 lat temu. To nie jest tak, że w każdym domu mieszka pani, której jedynym nakryciem głowy jest chustka, a znane jej otoczenie zamyka się na kościele i polu koło gospodarstwa. W domach jest i prąd i internet. ;) Wiele osób mieszkających na wsi dojeżdża do większych miejscowości, gdzie uczy się albo pracuje i naprawdę nie ma żadnej wielkiej kulturowej bariery. A panie z kół gospodyń wiejskich nie zajmują się w domu skubaniem pierza, tylko mają własne firmy i prowadzą samochody.

Z tymi kołami miałem kiedyś super przygodę. Zostałem zatrudniony do zrobienia zdjęć do książki opisującej historię kół gospodyń wiejskich w okolicach Gdowa i do książki kucharskiej z ich przepisami. Zanim spotkałem się z kołami z ponad dwudziestu wsi, miałem o nich raczej typowe wyobrażenie. Myślałem o samych starszych paniach o dość monotonnych i tradycyjnych zainteresowaniach, które z braku ciekawszych rozrywek spotykają się raz na jakiś czas, żeby pohaftować, zrobić sweterek na drutach i podywagować o tym, jak to kiedyś było (lepiej).


A tu szok. Okazało się, że w takich kołach nie tylko jest sporo osób przed czterdziestką a nawet przed trzydziestką, to są to panie bardzo aktywne i przedsiębiorcze. Dla części z nich takie koło było odskocznią od codziennych zajęć, a dla innych miejscem, gdzie mogły się spełnić. Organizują chóry, spotkania, wycieczki i warsztaty gotowania. A do tego są pełne energii, poczucia humoru i przemiłe. Zdecydowanie polecam każdej wiejskiej gospodyni!

Oczywiście poza miastem spotkacie też osoby żyjące w mniej nowoczesny sposób, z którymi może trudniej będzie Wam złapać kontakt. Ale w każdej grupie można spotkać kogoś miłego albo niemiłego, życzliwego albo złośliwego, kogoś z poczuciem humoru i dystansem do siebie albo kompletnego sztywniaka i ponuraka. Najważniejsze, to po prostu być otwartym i olać te uprzedzenia i stereotypy, które są w każdym z nas.

Stereotyp 4: na wsi jest zaściankowo


Wychylisz się, to od razu przypną Ci łatkę dziwaka i wariata. Jak pójdziesz pobiegać, to obrzucą kamieniami. Wszyscy są podobni jak ich poglądy: staroświeckie, konserwatywne i sztywne. Ilu z Was ma taki obraz mieszkańca wsi? No właśnie.

To tym razem krótko, bo trochę pisałem o tym przed chwilą, ale może warto raz jeszcze wyraźnie to powtórzyć: miejsce zamieszkania nie determinuje światopoglądu. Oczywiście, że na niego może wpływać, ale nie jest to żadna zasada i wyrocznia. Ludzie wszędzie trafiają się rozmaici i wieś nie jest tutaj żadnym wyjątkiem.

Stereotyp 5: na wsi jest zdrowiej


Żyjemy pod presją ciągłego dbania o zdrowie - powinniśmy używać wyłącznie eko substancji do prania, jeść rośliny tylko z ekologicznych upraw, używać tylko naturalnych kosmetyków i najlepiej nigdy nie zażywać leków, tylko utrzymywać homeostazę dzięki piciu ziołowych naparów. Generalnie to dobry trend, ale problem zaczyna się wtedy, kiedy ktoś przeprowadza się z miasta na wieś w nadziei, że tam właśnie to wszystko znajdzie. Bo gdzie jest niby łatwiej dbać o swoje zdrowie niż na spokojnej, naturalnej, ekologicznej wsi?





Przede wszystkim, naprawdę najwyższy czas porzucić to idylliczne wyobrażenie. Nie żyjemy w świecie idei, tylko realnym, więc na wsi tak jak w mieście możemy spotkać rzeczy zdrowie i niezdrowe, a wybór nie zawsze należy do nas. Dla przykładu: podkrakowskie wsie, podobnie jak miasto, borykają się z problemem smogu. Wiejscy sąsiedzi mają w zwyczaju palić w swoich kominkach dziwnymi “surowcami”. Część rolników używa ekologicznych nawozów, ale inni zupełnie się tym nie przejmują albo mają swoje uprawy przy ruchliwych drogach. Paradoksalnie też - na wsi (przynajmniej tej, gdzie mieszkałem) wybór i ceny warzyw były znacznie mniej atrakcyjne niż na krakowskim Kleparzu.

Jeśli natomiast na zdrowe wiejskie życie gotowy jesteś poświęcić sporo czasu, możesz wyhodować sobie na działce własne owoce i warzywa. A mleko kupować u zaprzyjaźnionej sąsiadki.

Mieszkanie na wsi daje okazję do tego, żeby żyć zdrowiej, ale po pierwsze - nie jest to aż tak wielka różnica, a po drugie, jeśli chcesz z tej okazji w pełni skorzystać, musisz poświęcić trochę czasu i pracy.

Stereotyp 6: na wsi żyje się spokojnie i ma się dużo czasu na odpoczynek


Jeśli jesteś bogatym emerytem, który za odłożone pieniądze zbudował sobie nowy domek i jeszcze sporo mu zostało, to przypuszczalnie tak. Ale jeśli jest inaczej, to musisz wiedzieć, że ogarnianie domu to zupełnie coś innego niż zajmowanie się mieszkaniem w kamienicy czy bloku. Tam nie obchodzi Cię koszenie trawy, zatykające się rynny, odśnieżanie podjazdu, mech, który zaczął rosnąć na dachu, malowanie balustrady albo kuna, która grasując na strychu niszczy ocieplenie Twojego dachu. I nie obchodzi Cię załatwianie wywozu szamba czy wystawienie odpowiedniego dnia kontenera ze śmieciami przed dom (jeśli zapomnisz, zawartość kubła pomieszka u Ciebie pewnie tydzień dłużej).

Jeśli masz dom, musisz dbać nie tylko, jak w przypadku mieszkania, o wnętrze, ale też o cały budynek i jego otoczenie. Jeśli wszystko jest nowe i dobrze wykonane albo świeżo po remoncie, będziesz pewnie miał kilka lat spokoju. Ale kiedy coś zacznie się psuć, będziesz musiał wydać na to trochę albo bardzo dużo kasy i regularnie poświęcać czas na dbanie o dom i wszystko dookoła.

Stereotyp 7: codzienne dojazdy do miasta to nie problem


Jeśli masz do pracy rzeczywiście blisko, nie trwa akurat śnieżna zima, pracujesz w regularnych godzinach i masz w miarę bezawaryjne auto, dojazdy nie powinny stanowić większego kłopotu. Będzie natomiast gorzej, jeśli odwozisz nie tylko siebie, ale też np. dzieci do szkoły. Wtedy z reguły godziny dojazdów do pracy i do szkoły nie będą się pokrywać, więc albo ktoś na kogoś zawsze będzie czekał albo będziecie jeździć kilka razy.



A jeśli będziesz czekać na kogoś lub na coś w mieście, to gdzieś będziesz musiał się podziać. Ja wspominam, jak w trakcie studiów podczas dużych przerw między zajęciami koczowałem w moim ukochanym Peugeocie 106, który był dla mnie nie tylko w tych czasach transportem, ale też schronieniem, ogrzewalnią i jadalnią. Zabrzmiałem tu trochę jak bezdomny z samochodem (co ostatnio stało się modne), ale tak źle nie było.

Kiedy musiałem zagospodarować w mieście kilka godzin, często chodziłem po sklepach albo umawiałem się z kimś na piwo lub kawę (co w czasach studenckich było znacznie prostsze niż teraz) albo po prostu wykorzystywałem czas na leniwe spacery. Jeśli więc rozważacie przeniesienie się na wieś, zastanówcie się, czy nie wolelibyście w takim międzyczasie jednak móc wrócić do domu.

Nie ogarniam wsi


Czy chciałbym mieszkać na wsi? Bilans z mojego punktu widzenia wypada na minus. Dla osób o innych priorytetach będzie pewnie zupełnie odwrotnie. Mając porównanie i znając swoje aktualne potrzeby, zdecydowanie wybieram miasto.



Czuję, że trochę nie ogarniam wsi, a Monia to już totalnie. Ale nie aż tak jak pewna pani, która kupowała kiedyś mleko u mojej kołogdowskiej Sąsiadki. Kiedy pani Sąsiadka poszła wydoić krowę i przyniosła garnek mleka, klientka zapytała z zaciekawieniem: “A jakby tak pani cały dzień doiła, to ile by tego było?”.

Jeśli masz zupełnie inne doświadczenia albo zdanie na temat mieszkania za miastem, podziel się nim w komentarzach, będziemy wdzięczni :)

Jestem z miasta, to widać, słychać i czuć:



Komentarze

  1. Podpisuję się czterema łapami pod tym, co napisałeś. Słusznie zastrzegłeś, że „znając swoje aktualne potrzeby” wolisz miasto. Ale to się zmienia. Wiem po sobie, bo byłam w bardzo podobnej sytuacji. Najgorsze było to, że gdy wychodziłam z pracy czułam się jak bezdomna, bo zamiast iść do domu 15 minut Plantami, musiałam czekać na busa, tłuc się nim itp. Ale teraz wolę być na wsi ze względu na swobodę, jaką to daje. Można np. rano wyjść przed dom w szlafroku i wypić sobie kawę, w nocy nie ruszając się z chałupy podziwiać prywatne planetarium albo słuchać żabiego koncertu, pokłócić się z mężem bez nausznych świadków i zaparkować auto nie dokarmiając parkomatu

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty